"Zdrowaś Maryjo, łaski pełna, Pan z Tobą..."
Łk 1, 28
Ani się człowiek obejrzał, a tu październik za pasem... ależ ten czas płynie szybko... Wam też tak?
Jednak ten nadchodzący miesiąc ma w sobie coś szczególnego. Myślę, że każdy z Was, mniej czy więcej, ale kojarzy go z różańcem. Ileż to razy w czasie tych 31 dni popłynie z naszych świątyń ku niebu Pozdrowienie Anielskie... Ile osób niemogących przybyć na to piękne nabożeństwo odprawi je w domu z rodziną albo w zaciszu swojego serca...
I tu właśnie jest całe CIEPŁO I ŚWIATŁO tego jesiennego miesiąca, który dzięki modlitwie różańcowej staje się o wiele bardziej sympatyczny i bliski...
Czy aby jednak dla wszystkich???
Jednak warto się dziś zastanowić...
Co takiego jest w tej modlitwie, że sama Najświętsza Maryja Panna prosiła w tylu miejscach objawień właśnie o RÓŻANIEC?
Dlaczego tyle razy powtarzając Pozdrowienie Anioła upraszamy tak obfite błogosławieństwo Boże dla siebie i dla innych?
Ci, którzy oglądali film pt. "Egzorcyzmy Emilii Rose" pamiętają zapewne, że zły duch miał ogromny problem z wypowiedzeniem tylko kilku wyrazów tej modlitwy i aż się krztusił, gdy Kapłan nakazał mu recytować "Zdrowaś Maryjo, łaski pełna"... Skoro tak bardzo alergicznie reaguje na te słowa, to nic dziwnego, że kiedy je słyszy z tylu ust ponad 50 razy w czasie jednego nabożeństwa październikowego, pierzcha od nas daleko.
Szatan naprawdę nie cierpi towarzystwa Maryi, bo Ona jest CAŁA PIĘKNA - NIEPOKALANA, BEZ ŻADNEJ SKAZY, więc przy Niej tym bardziej ujawnia się diabelska brzydota tego nieszczęsnego stworzenia.
Dzięki modlitwie różańcowej Maryja wyprosiła wiele cudownych uzdrowień, zarówno fizycznych, jak i duchowych. Posłużę się jednym z tych, które są dostępne na katolickich portalach i zacytuję je tutaj w całości:
Chcę podzielić się z Wami moim świadectwem o sile Różańca św. i potędze wstawiennictwa Maryi. Pochodzę z rodziny ateistycznej, w której nie wolno było nawet mówić o Bogu. Jednak moje serce w dzieciństwie ogromnie tęskniło do Boga i choć niewiele wiedziałam o Nim, nie przestawałam Go szukać. Znalazła się jedna cudowna osoba, siostra zakonna, która - narażając się przecież - zaczęła prywatnie uczyć mnie religii, również dzięki niej zostałam ochrzczona, przystąpiłam do I Komunii św. i Bierzmowania w wielkiej konspiracji i tajemnicy przed rodzicami, mając lat 13. Pomimo tego, że moi rodzice byli niewierzący a ich małżeństwo skończyło się rozwodem, byłam szczęśliwa, bo naprawdę czułam bliskość Boga. Ale przyszedł czas dorastania, moja zaprzyjaźniona siostra wyjechała do Afryki na misje, a w rodzicach nie miałam oparcia w sprawach wiary. Szybko się stałam dość łatwym łupem dla różnych modnych pułapek. Nie mając zwyczaju systematycznej modlitwy (która jest taką "smyczą", na której Pan trzyma nas przy sobie), załamałam się w wierze. Niewiele rzeczy było mi obcych - jeden grzech pociągał za sobą kolejne, te zaś pociągały mnie i nie mogłam, a nawet nie czułam potrzeby uwolnienia się od nich. Czasem przychodziły momenty, że szłam sporadycznie do spowiedzi, ale brak modlitwy i wątpliwości znów oddalały mnie od Boga.
Po wyjściu za mąż moje życie jeszcze bardziej się poplątało. Nie widziałam wyjścia: życie w moim małżeństwie stawało się coraz bardziej zagmatwane. Od miesięcy cierpiałam na całkowitą bezsenność. Któregoś dnia wstałam bardzo wcześnie i z rozpaczą w sercu idąc przed siebie, trafiłam do kościoła. Uklękłam przed wizerunkiem Matki Bożej i po raz pierwszy w życiu modliłam się naprawdę z całej duszy, z rozpaczą i nadzieją, z wewnętrznym krzykiem o ratunek. I stał się cud - wszystko się we mnie w jednej sekundzie uspokoiło. Na dodatek, jak się później okazało, spokój trwał, straciłam jakikolwiek pociąg do grzechów, tych, bez których nie wyobrażałam sobie życia, a moje małżeństwo zaczęło przeżywać prawdziwy renesans. Jednak minęło dużo czasu, aż się nawróciłam. Wszystko to, co się stało po tej modlitwie, przyjęłam jako prezent, sama natomiast nic nie robiłam w kierunku pogłębienia swojej wiary.
Był początek lata, kiedy spotkałam przypadkiem nie widzianą od lat przyjaciółkę, która właśnie wróciła z Fatimy i ofiarowała mi przywieziony stamtąd Różaniec. Dziwny był to dar, ponieważ "przyczepił się" do mnie, nie pozwalał się odłożyć na półkę ani do szuflady. Cały czas coś mnie ciągnęło, by trzymać go w ręku. Nawet idąc spać, kładłam go pod poduszkę. Nie był jakiś szczególnie cenny - zwykły drewniany Różaniec. W końcu zaczęłam modlić się na nim, bo odniosłam wrażenie, że on tego "żąda". I wreszcie po 4 latach poszłam do spowiedzi - tym razem - z głębokiego przekonania, choć nie była to jeszcze ta spowiedź, która ostatecznie odciągnęła mnie od przeszłości. Nie była może dobrze przygotowana, ale był to naprawdę poryw serca. Odtąd nie opuściłam żadnej niedzielnej Mszy św. i starałam się odmawiać choć jedną tajemnicę Różańca dziennie. Jesienią zaś znalazłam się po raz pierwszy w Medjugorie. Jechałam tam z sercem całkowicie otwartym na to, co Bóg chce, abym robiła w życiu. Nie będę opisywać tego wszystkiego, co przeżyłam w Medjugorie za pierwszym razem i podczas następnych moich tam pobytów. Powiem tylko tyle, że otrzymałam wielką łaskę nawrócenia, a Pan stał się moim najlepszym Przyjacielem, najważniejszą sprawą mojego życia, moim Celem, moją wielką Miłością. Dał mi łaskę zerwania z całym dotychczasowym sposobem życia, łaskę modlitwy i postu. Jestem bardzo wdzięczna Maryi za ratunek i za ten Różaniec, który "wymusił" na mnie modlitwę i moje nawrócenie. Mało tego - po dwu latach modlitwy na nim i postów dwa razy w tygodniu w intencji mojej Mamy stał się wielki cud jej nawrócenia po całym życiu z dala od Boga, a nawet w opozycji do Niego.
Jestem przekonana, że powierzając się Maryi i modląc się na Różańcu, można zmienić świat na lepsze. Dlatego rozdaję Różańce ufając, że może za pomocą któregoś z nich Maryja przyciągnie kogoś do Jezusa, tak jak to było ze mną. Tak więc proszę wszystkich, którzy mają jakieś problemy "nie do rozwiązania" - powierzcie je Maryi i starajcie się choćby mieć przy sobie Różaniec. Maryja z pewnością znajdzie w końcu sposób, by Was skłonić do modlitwy na nim, nawet jeśli na początku będzie to trudne. I znajdzie sposób, by użyć tej Waszej modlitwy jako drogi, po której przypłynie do Was łaska potrzebna do rozwiązania Waszej trudnej sytuacji.
Szczęść Boże
Barbara
A może znajdzie się więcej takich wielkodusznych, którzy nie opuszczą ani jednego Nabożeństwa Październikowego?
Oby nie zabrakło nam tu przede wszystkim ODWAGI!!!.... bo kusiciel już Wam wkręca, że nie warto, albo nudno, a może zimno.... a już z całą pewnością za długo (a przecież Ty masz dużo ciekawsze zajęcia w domu..)
Bądźcie mądrzy i nie słuchajcie takich podszeptów...
Weźmy sobie raczej do serca prośbę Maryi:
"ODMAWIAJCIE CODZIENNIE RÓŻANIEC!"
P.S. Obiecuję pamiętać o Was w mojej modlitwie różańcowej. -:), a WY? -:)
Swietny post. Sjlonil mnie do refleksji. Zanim zaczelam zytac nie przypuszczalam, ze przeczytam go calego z taka ciekawoscia. Postanowilam, ze wloze wszelkie starania, aby nie opuscicrzadnego naborzenstwa rozancowego w tym miesiacu.
OdpowiedzUsuńI bardzo słusznie, bo tym samym potwierdzasz, ze nie interesuje Cię służenie złemu duchowi, ale właśnie Bogu i Maryi, która nas do Niego chce doprowadzić tą prostą drogą.
UsuńGratuluję takiej decyzji!
A więc nie myliłam się pisząc o tych WIELKODUSZNYCH -:))))
I życzę wytrwałości w tym szlachetnym postanowieniu!