sobota, 31 maja 2014

"Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, 
że spełnią się słowa powiedziane ci od Pana" 
/Łk 1,45/

         

          Te słowa usłyszała Maryja od swojej krewnej Elżbiety, kiedy dotarła do Ain-Karem, by pomóc starszej kobiecie będącej w potrzebie, a jednocześnie dzielić z Nią radość z powodu Bożych dzieł, które w ostatnim czasie zostały im objawione...
       Dziwne porozumienie pomiędzy tymi dwiema kobietami, które przecież nie miały telefonów komórkowych, ani konta na facebooku, by przekazać sobie najświeższe newsy, a jednak doskonale wiedziały co tak niezwykle ważnego wydarzyło się w ich osobistym życiu, co miało też przybrać o wiele większy -  światowy, a nawet ponadczasowy zasięg dla całej ludzkości.
      Jakim cudem św. Elżbieta wiedziała, że jej młodziutka kuzynka przyjęła zwiastowanie Anioła Gabriela i przyszła do niej już jako Matka Jej Pana?
      A skąd Maryja wiedziała, że właśnie teraz Jej krewna, bezdzietna do tej pory, jest już w szóstym miesiącu i potrzebuje pomocy?

      Odpowiedź nasuwa się sama... że to Bóg im objawił... 

No i cóż w tym dziwnego? - powie niejeden? 
A może jeszcze doda: "ja też bym tak chciał, żeby mnie Bóg powiadamiał o różnych ważnych sprawach mojego życia"...

       Tak... to prawda, że zarówno Maryja, jak i Elżbieta miały objawione przez Boga te zakryte dla innych sprawy... Jednak to, co niezaprzeczalnie musimy tu zauważyć, to sposób w jaki obydwie zareagowały na  wieści dosłownie "nie z tego świata"...
       I tu chyba znacząco my ludzie współcześni różnimy się od tych świętych kobiet...

       Pomyśl, jaka by była Twoja reakcja, gdybyś dziś coś takiego, czy nawet innego miał objawione... 

    Czy aby na pewno uwierzyłbyś po prostu na Słowo?

  ... czy raczej uznałbyś, że to należy zaliczyć do takiej dziedziny jak "nie do wiary" i nie ośmieszać się przed światłymi ludźmi obecnej doby.......?

          Niestety współczesny człowiek ma coraz to większy problem z bezwarunkowym zaufaniem i uznaniem, że Bóg wypowiada skuteczne i żywe Słowo...
Często nawet głęboko wierzący ludzie (przynajmniej za takich uznawani) myślą, że czas cudownego działania Boga i przemawiania do kogokolwiek już bezpowrotnie minął, a "ty szary zwykły człowieczku" radź sobie sam jak umiesz, bo Wielki i tak odległy Pan Bóg nie będzie się przecież interesował Twoimi głupstewkami... zapewne ma "na głowie" poważniejsze problemy, jak choćby np. kryzys na Ukrainie, czy głodujące dzieci na Czarnym Lądzie...

Tymczasem....

         Pan Bóg może właśnie w tej samej chwili posyła Ci jednego po drugim Posłańców z Nieba, abyś dowiedział się jaki cudowny plan ma odnośnie Twojego zwykłego, prostego życia, które może ozłocić nieznanym dotychczas przez Ciebie blaskiem Swojej Miłości,...... 
a Ty......?

        Tak bardzo "uwierzyłeś" już w beznadziejność swojego losu, że chociaż w głębi tęsknisz za jego odmianą, to jednak nie jesteś w stanie dopuścić do siebie myśli, że Wszechmogący Bóg mógłby się zająć poważnie kimś takim, kto Twoim zdaniem nie zasługuje na zainteresowanie nawet przez mniej znaczące osobistości...
        Może tkwisz ciągle w kompleksach, które każą Ci myśleć jaki (jaka) to jesteś do niczego i jak Twoje życie co raz to potwierdza tę beznadziejność...
        Patrzysz zazdrośnie na innych i tak Ci się zdaje, że to właśnie oni mają to atrakcyjne życie pełne perspektyw, a Ty nie jesteś wart, aby Niebiański Ojciec "zawracał sobie głowę" jeszcze kimś tak nierokującym na przyszłość jak Ty...

        Aż strach pomyśleć, co by to było, gdyby Maryja tak właśnie stwierdziła... i nie uwierzyła, że mogą się spełnić Słowa powiedziane Jej od Pana.....?

KAŻDY Z NAS
podobnie jak Maryja 
MA SWÓJ CZAS NAWIEDZENIA 
i objawienia przez Pana Jego woli odnośnie naszego życia. 

Rodzą się jednak zasadnicze pytania:
CZY NASŁUCHUJESZ, 
CO BÓG MA TOBIE DO POWIEDZENIA?

oraz 

CZY Z WIARĄ PRZYJMUJESZ TO SŁOWO 
I POTRAFISZ ZAUFAĆ BOGU, 
ŻE TO WŁAŚNIE TAK MA WYGLĄDAĆ 
TWOJE ŻYCIE?

         Nie przestawajmy wpatrywać się w życie Maryi, które jest dla nas wciąż niedościgłym przykładem SŁUCHANIA Boga i POSŁUSZEŃSTWA JEGO SŁOWU.




poniedziałek, 28 kwietnia 2014

"A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec." /J12,26/


            Ten krótki fragment dzisiejszej Ewangelii mocno mi "współgra" z wczorajszą uroczystością kanonizacyjną dwóch Wielkich Papieży, która jak głosi treść modlitwy kanonizacyjnej, dokonała się  
"Na chwałę świętej i nierozdzielnej Trójcy...." 
        W świętości życia człowieka oddanego Bogu objawia się przecież blask świętości samego Boga, który jednocześnie gwarantuje swoim Słowem, że "uczci tego, kto Mu służy" /por. J12,26/

          Dla wierzących to wielka radość i spełnienie oczekiwań Ludu Bożego, który już w dniu pogrzebu Papieża Polaka wyraził swoje przekonanie o Jego świętości spontanicznymi okrzykami "Santo subito" na Palcu św. Piotra w Rzymie. A dla "zmanipulowanych ofiar" współczesnych mediów i tzw. sceptyków, czy wprost niedowiarków, "woda na młyn" w powszechnym "ujadaniu" na Kościół, które przejawia się w redagowaniu zjadliwych komentarzy pod płaszczykiem "obrony prawdziwej wiary" przed rzekomym bałwochwalstwem...

         Jezus też to "przerabiał" ze współczesnymi sobie faryzeuszami, którzy nie mogli ścierpieć, że nazywa siebie Synem Bożym. 
Usłyszał wtedy mocne słowa potępienia "jesteś opętany przez złego ducha..."/J8,48b/ Cierpliwy Nauczyciel tłumaczył nadal swoim rozmówcom spokojnie, ale bardzo stanowczo: «Ja nie jestem opętany, ale czczę Ojca mego, a wy Mnie znieważacie. Ja nie szukam własnej chwały... »/J8,49-50a/
       Jednak opór niedowiarków zawsze jest ten sam:  «Teraz wiemy, że jesteś opętany... Kim Ty siebie czynisz?»
         
          I wtedy Jezus wygłasza koronną prawdę o tym, 
Kto tak w rzeczywistości gwarantuje Jego wiarygodność:  

«Jeżeli Ja sam siebie otaczam chwałą, chwała moja jest niczym.
 Ale jest Ojciec mój, który Mnie chwałą otacza, o którym wy mówicie: "Jest naszym Bogiem"» /J8,54/
      
         I co na to nieprzekonani dyskutanci, którym zabrakło argumentów?...
         Jak zwykle w takiej bezsilności słabi ludzie chwytają się sposobów rozwiązań zgodnych z prezentowanym przez siebie poziomem:  
"Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego." /J8,59a/

Skąd my to znamy?...

        Współczesne agory aż dyszą nienawistnymi opiniami, które jak ciężkie kamienie spadają na Chrystusowych świadków, ośmielających się naśladować Mistrza... w czym?... przecież nie w odbieraniu czci od ludzi, ale w niesieniu krzyża i znoszeniu prześladowań... (zgodnie zresztą z zapowiedzią Jezusa, który nie dawał złudzeń: "Jeżeli Mnie prześladowali, to i was prześladować będą..."/J15,20b/)
        Czyż to mało za życia Ojciec Święty Jan Paweł II przyjmował na siebie takich "kamiennych" zarzutów? 
Przypisywano Mu "to i owo", nie oszczędzając nawet w obliczu przedśmiertnego cierpienia, gdy widoczne dla otoczenia oznaki niemocy ciała wywoływały u wielu podziw czy współczucie, a dla nieprzejednanych wrogów stawały się ulubioną okazją do "wylania swej żółci" na bezbronnego człowieka...

Bóg jednak jest wierny swym obietnicom 
i nie rzuca na wiatr swoich Słów...

       Dlatego wczoraj mieliśmy okazję oglądać spełnienie obietnicy Jezusa dla tych, którzy Mu służą:
"...UCZCI GO MÓJ OJCIEC" /J12,26/
       I co z tego, że fora internetowe znowu się "rozwrzeszczały" niby to w obronie prawowitego kultu Boga?...
       To Sam Najwyższy  "ujął się za swoim sługą... pomny na swe Miłosierdzie" /Łk1,54/ i pozwolił, by Jego chwała zajaśniała w życiu tych świętych Papieży dla dobra całego Kościoła, który potrzebuje orędowników i wzorów chrześcijańskiego życia.

           Nie dajmy więc zgasić w sobie tej "Iskry", którą Nasz Pan zapalił we współczesnym Kościele, aby pośród niewiary i moralnego zagubienia, podtrzymywała nadzieję na ostateczne zwycięstwo Chrystusa. Nasz Zbawca w Wielki Piątek też wyglądał na pokonanego, ale w oznaczonym przez Boga czasie został wywyższony i chwalebnie zatriumfował nad wrogami, kiedy w niedzielny Poranek objawił całemu światu radosną prawdę o zmartwychwstaniu.

Ostatnie słowo należy do Boga, 
a nasi święci przemawiają dziś do nas, 
że WARTO MU SŁUŻYĆ...


poniedziałek, 31 marca 2014


"Oto Ja stwarzam nowe niebiosa 
           i nową ziemię...."             /Iz 65,17a/


           Nie sposób  dziś obojętnie przejść nad tym fragmentem pierwszego czytania, które Kościół daje nam do rozważenia....     
W każdym razie mnie ono wewnętrznie bardzo poruszyło i skłoniło do podzielenia się (jeszcze w marcu) refleksją osnutą na jego kanwie.
          Stworzenie może nam się kojarzyć niezmiennie z początkiem dziejów, które autor biblijny zamieścił w Księdze Rodzaju. Jednak Słowo Boże zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie przywołuje wiele razy ten temat pokazując jego dynamizm i aktualność na wszystkie czasy.
          Bóg chce nam objawić, że Swoją mocą On ciągle stwarza, powołuje do istnienia, odradza, czy odnawia... Można by powiedzieć współczesnym językiem, że ten proces to jakby nieustanna AKTUALIZACJA STWÓRCZA, która emanuje ŻYCIEM...
          Na wiosnę to bardzo dobry temat, bo co chwila możemy się spotkać ze zwiastunami odradzania się życia w przyrodzie, 
a człowiekowi patrzącemu na coraz to radośniejsze oblicze natury też aktualizuje się chęć tworzenia i radość istnienia -:))))
          Jednak to jeszcze nie cały "pakiet życia" o jakim chcę tu wspomnieć, bo jak w ostatnią niedzielę usłyszeliśmy w czytaniu z Księgi Samuela: "człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce." /1Sm 16,7b/

     A w tym świętym czasie Wielkiego Postu chyba intensywniej 
niż zwykle 
ODRADZA SIĘ BOŻE ŻYCIE W TYLU SERCACH...

         Trwają rekolekcje, widzimy długie kolejki przy konfesjonałach oraz wielu zdążających w piątki na nabożeństwo Drogi Krzyżowej...
 to zewnętrzne znaki - widoczne dla oczu...

A co widzi Pan?
On, dla którego wszystko jest jawne....?

        Czy w tej "niebiańskiej kamerce" nasz Najlepszy Ojciec też ma wiosenne widoki, które radują Jego Serce  NOWYM ŻYCIEM?

Pomyśl o tym zanim nadejdzie Wielkanocny Poranek....

          Może na uschniętym krzaku swojej wiary przyczepiasz na siłę sztuczne zielone liście spełnianych mechanicznie praktyk religijnych, bo przecież:
 --- "trzeba się wyspowiadać....." - żeby po rekolekcjach znów spokojnie powrócić do dawnych oswojonych już grzechów....
ale z uspokojonym już sumieniem, że się było na rekolekcjach u spowiedzi....
---"trzeba zmówić pacierz...." - nie wiedząc nawet co już wyklepane, a co jeszcze nie....
ale gdyby kto pytał o modlitwę, to alibi jest...
--- "trzeba iść do tego kościoła w niedzielę" - przestoi się jakoś tę godzinę pod chórem, a jak będzie cieplej to nareszcie pod parkanem....
ale sumienie nie będzie wyrzucało, że się nie chodzi na Mszę...
---"może nawet i na Drogę Krzyżową się wybiorę" - tylko koniecznie na taką ciekawą, żeby ładnie śpiewali i żeby był nastrój - to i pocieszę swoje "wypłowiałe" wnętrze tym argumentem, że jednak nie jestem taki najgorszy...

        Tylko pomyśl.... 
CZY TO SĄ PRZEJAWY ŻYCIA?.... 
 czy może tylko wegetacji w dziedzinie ducha...?

        Chrystus nie po to poświęcił swoje życie, byś Ty teraz udawał przed samym sobą, że wszystko jest "w porzo", bo jako tako się wywiązujesz, a ..."nie ma się co przejmować, bo inni są jeszcze gorsi ode mnie"
         Odpowiedz sam sobie w szczerości własnego serca: jesteś zadowolony z takiego obrazu wiosny w Twojej duszy?

          Jeśli sumienie prawidłowo ukształtowane niczego Ci nie wyrzuca, to uklęknij z pokorą przed Panem i trwaj w dziękczynieniu za łaskę, jakiej niewątpliwie doznajesz w swym życiu. Ale jeżeli Twą duszę ogarnia rumieniec wstydu, to może warto jeszcze skorzystać z tych kilkunastu dni wielkopostnych, aby "uprawić i nawodnić" ogród swego serca, a wtedy zaśpiewasz z niekłamaną radością i w harmonii z naturą: "Już teraz we mnie kwitną Twe ogrody, już teraz we mnie Twe Królestwo jest".

Słowo Boże jest żywe i skuteczne....
        Jeśli zatem Pan mówi, że "stwarza nowe", to tylko trzeba w to uwierzyć i poddać się Jego działaniu...
W Tobie też chce zaszczepić "nowe serce i nowego ducha" /Ez36,25/,  
ABYŚ NAPRAWDĘ ŻYŁ.. I TO NA WIEKI!!!

W MAKSYMALNYM SZCZĘŚCIU ma się rozumieć -:)))), bo Słowo Boże nas o tym zapewnia: "...będzie radość i wesele na zawsze z tego, co Ja stworzę; bo oto Ja uczynię z Jerozolimy "Wesele" i z jej ludu "Radość" /Iz 65,18/

piątek, 28 lutego 2014

 Nie uskarżajcie się, bracia, jeden na drugiego, byście nie popadli pod sąd.
 /Jk 5,9/

         
            Uskarżanie się, nie tylko "jeden na drugiego", ale  także na sytuację materialną, na zły los czy niekorzystne okoliczności, nieprzyjazne otoczenie i w ogóle na uciążliwość czy bezsens życia stało się wręcz nagminne...
            Chyba się  już nawet przyzwyczailiśmy do takiej rzeczywistości, bo nikogo nie dziwią ponure nachmurzone twarze mijanych na co dzień ludzi, a zaczyna zaskakiwać radosne, pełne entuzjazmu oblicze kogoś, kto jak słońce zza chmury wyłania się spośród otaczającej nas szarzyzny przygnębiającego krajobrazu...

        I jeśli to jest ktoś w miarę znajomy, to ciśnie się zaraz pytanie: "A co ty dziś taki zadowolony?"
                   Jakby to nie można było emanować radością ot tak... PO PROSTU DLATEGO, ŻE JESTEM, ŻE ŻYJĘ i pomimo doświadczanych trudności NIE DAŁEM SIĘ ZNISZCZYĆ ANI NAWET ZDOŁOWAĆ tzw. niesprzyjającym okolicznościom... -;)

           Życzliwy uśmiech, dobre słowo, zainteresowanie drugim człowiekiem sprawiają, że życie nabiera innego wyrazu, bo miłość nadaje mu niepowtarzalny smak...  
          Dlaczego zatem tak dużo wokoło nieżyczliwości, podejrzliwości, a nawet wrogości? Czyżby zaczęła brać górę zasada "człowiek człowiekowi wilkiem"?

           A może po prostu daliśmy się gdzieś przekonać swoim egoistycznym pobudkom, które każą nam wierzyć, że wszystko na świecie kręci się wokół nas...? Przysłowiowy "pępek świata" uważa na ogół swoje potrzeby za najważniejsze, a własne zmartwienia i kłopoty traktuje jako największe... Nic zatem dziwnego, że koncentrując się zbytnio na sobie nie zauważa nawet jak z dnia na dzień coraz bardziej smutnieje i doprowadza się do stanu beznadziejności... 
              A w takim nastroju ducha naprawdę już ciężko przychodzi zauważenie dobra w swym otoczeniu, natomiast zło się narzuca jako coś obecnego na każdym kroku i w każdym człowieku. To tak zgodnie ze znanym nam powiedzeniem: 
"dla człowieka dobrego wszystko jest dobre...
" a dla złego...? 
Chyba nie muszę kończyć...

           Bardzo podoba mi się w tym temacie tłumaczenie św. Tomasza a Kempis:   
"Gwałtownik nawet dobro potrafi obrócić na zło, 
wszystko złe mu się wydaje. 

Człowiek dobry, pełen pokoju, wszystko na dobre sobie tłumaczy. (...) nie jest podejrzliwy, zaś wiecznie niezadowolony i rozjątrzony daje się wciągać w przeróżne podejrzenia, 
sam nie zna spokoju i innym spokoju nie daje. 

Mówi, czego mówić nie powinien, a zaniedbuje to, 
co z większym pożytkiem mógłby robić.

 Patrzy na to, jak inni powinni postępować, 
a nie dba o to, co sam czyni."  

Fragment "O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a Kempis,
przeł. Anna Kamieńska, księga II, rozdz. III

           A dzisiejsze Słowo mówi wyraźnie, że w konsekwencji takiej postawy "popadamy pod sąd", czyli narażamy się wprost na wymierzenie nam słusznie sprawiedliwości Pańskiej..., bo  
"jaką miarą wy mierzycie i wam odmierzą" /Mt 7,2b/ 
- mówi Jezus.

         Jednak nie pozostawia nas bez wskazania co należy czynić, by uniknąć takiego końca:  
"jak chcecie żeby ludzie wam czynili podobnie wy im czyńcie"... /Łk6,31/
"nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni, 
nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni"          /Łk 6,37/

         Podobnie cennej porady udziela nam dalej 
św. Tomasz a Kempis:
 "Słuszniej byś zrobił, gdybyś siebie oskarżał, 
a brata swego usprawiedliwiał. 
Pilnuj więc najpierw siebie samego, 
a potem będziesz miał prawo pilnować bliźnich".

         Zbliża się Wielki Post...
może to dobry czas, by tym razem ujarzmić swoje zapędy do uskarżania się nad innymi? 
          Spróbuj założyć sobie taki "duchowy kaganiec" na aparat mowy, aby przez te 40 dni "nie ujadać" na bliźnich...
          
          A może po ich upływie uda Ci się (już bez kagańca) zauważyć, że wokół Ciebie jakoś tak dziwnie atmosfera się zmieniła... na bardziej przyjazną -:))))))

To co?.... spróbujemy? ...... Odwagi!

    

 
 
   

środa, 29 stycznia 2014

" Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha"  /Mk4,23/


                    Wydawałoby się to takie oczywiste, że uszy są przecież do słuchania... 
Czy jednak tak jest w rzeczywistości?
         Kiedyś jeden ksiądz w czasie dialogowanego kazania z dziećmi zadał pytanie swoim małym słuchaczom: "do czego służą uszy"? 
          I okazało się, że  repertuar dziecięcych pomysłów był dosyć duży, np. stwierdziły, że na uszach można oprzeć swoje okulary, że do nich przyczepia się klipsy albo kolczyki, a w razie gdy uśmiech jest bardzo szeroki, to właśnie uszy wyznaczają mu właściwe granice, aby nie rozciągnął się na całą głowę, lecz  był maksymalnie "od ucha do ucha"...
          Co zatem Jezus ma na myśli,  kiedy po zakończonej przypowieści o siewcy wygłasza to zdanie o uszach?
           Na pewno nie chodzi tutaj o samą część ciała złożoną miedzy innymi z większej lub mniejszej małżowiny i trąbki z młoteczkiem czy kowadełkiem (szczegóły zostawmy laryngologom i studentom kierunków medycznych -:)
           W jednym z Psalmów znajdziemy taki werset: mówiący o Bogu "bo skłonił ku mnie swe ucho, w dniu, w którym wołałem".../Ps 116,2/ 
Czyżby Pan Bóg miał ucho?
 Chyba, że w wydaniu Jezusa - Boga Człowieka, który w "pakiecie" ludzkiej natury otrzymał także i uszy...
         Jednak autor biblijny zwraca uwagę na innego rodzaju UCHO, które by można zaliczyć do tych genialnych, bez żadnych usterek czy niedosłuchu...., które jest w stanie usłyszeć nawet to, czego człowiek nie wypowiedział.... i które nawet przy silnych wiatrach i mrozach nie dostaje potwornie bolesnego stanu zapalnego...

            Współcześnie stykamy się z coraz większym problemem, że wśród natłoku dźwięków i wypowiadanych słów, trudno jest znaleźć dobrego słuchacza... Co znaczy dobrego?... a więc dogłębnie zainteresowanego tym, co mu mamy do przekazania. Takiego, który nam nie przerywa, nie wpada w słowo, nie kręci niecierpliwie głową na boki, lub w inny sposób nie okazuje wprost śmiertelnego znudzenia...
Takiego, który po długim już czasie od naszej rozmowy dokładnie wie, o czym do niego mówiliśmy... i nie robi wielkich zdumionych oczu zapewniając nas szczerze, że pierwszy raz coś takiego od nas słyszy... (że już nie wspomnę jak się w takich momentach czujemy... -:(
           Wielką sztuka jest erudycja, zwłaszcza, gdy ktoś nie tylko pięknie, ale i mądrze się wysławia, ale chyba o wiele trudniejszą i obecnie pożądaną jawi się umiejętność wnikliwego słuchania...
I WŁAŚNIE TAKIE UMIEJĘTNOŚCI WYKAZUJE WOBEC NAS PRZEDE WSZYSTKIM BÓG, o którym Pismo Święte mówi:

 "usłyszy ich wołanie i przyjdzie im z pomocą" 
/Ps 145,19b/

        On również  "otwiera" nasze uszy, także tego "wewnętrznego" człowieka, które stanowią niejako wrażliwość ludzką na wołanie Boga i każdego bliźniego.. I wtedy człowiek staje się zdolny wychwytywać delikatny głos Boży w swym sercu, aby nie błądzić z dala od dróg Pańskich w świecie głuchym na czyjekolwiek potrzeby.

          Tak sobie czasem myślę... dlaczego współczesny człowiek całymi godzinami woli mówić, choćby nawet to miało być byle co?...a jednocześnie tak trudno mu skupić uwagę na wnikliwym słuchaniu innych? .I odpowiedź rodzi się w mojej głowie natychmiast... bo to jest po prostu łatwiejsze...
i tak ulegamy tej wszechobecnej pokusie łatwego mówienia o wszystkim i o niczym, byleby tylko zagłuszyć zarówno w nas, jak i wokół nas ten jedyny niepowtarzalny głos ciszy... 

A przecież to  W CISZY PRZEMAWIA DO NAS BÓG. 

Czyżby to zatem świadczyło, że człowiek boi się głosu Boga?...

         Odpowiedzmy sobie sami na to pytanie, każdy w swym sercu tak indywidualnie... Po to, by świadomie już potem wyłączyć na jakiś czas telewizor, komputer, czy inny przekaźnik dźwięku, a w sobie odnaleźć to dziwne ucho wewnętrznego człowieka, który Ci powie co dalej czynić i jak słuchać innych, by się nie czuli potwornie przez Ciebie ignorowani...
          Mój mały Bratanek miał taką metodę zwracania uwagi dorosłych, gdy chciał coś do nich koniecznie powiedzieć... stał wtedy w pobliżu i mocno potrząsając np. ręką tego człowieka domagał się stanowczym już głosem: "no dziadku!... posłuchaj mnie... chciałem Ci coś powiedzieć..."
           Może i Bóg tak czasem stoi przed nami i "żebrze", abyśmy zechcieli chociaż przez chwilę posłuchać co On ma nam do powiedzenia... 
A zatem...wniosek jest bardzo prosty: 

KTO MA USZY - NIECHAJ SŁUCHA...


sobota, 28 grudnia 2013

Na początku było Słowo
a Słowo było u Boga,
  i Bogiem było Słowo.     /J1,1/
          Święto św. Jana Ewangelisty niezmiennie kojarzy mi się z tematyką Słowa, ale zwróćmy uwagę, że nie byle jakiego Słowa, ale takiego, które piszemy wielka literą, bo ONO JEST BOGIEM...
          Dobrze znamy powtarzającą się frazę  jednej z polskich kolęd:  
"A Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami"...
 Czy jednak w rozgwarze świętowania wgłębialiśmy się dostatecznie w ukrytą jej treść? Św. Jan w Prologu swej Ewangelii przychodzi nam tutaj z pomocą, gdy wyjaśnia: 
"Ono było na początku u Boga.
Wszystko przez Nie się stało,
a bez Niego nic się nie stało,
co się stało." /J1,2-3/
          SŁOWO - LOGOS - to Syn Boży odwiecznie żyjący w Ojcu, a w pewnym momencie historii ludzkości posłany przez Niego na ziemię jako Jezus Chrystus. To właśnie PRZEZ TO SŁOWO BÓG SIĘ NAJPEŁNIEJ WYPOWIEDZIAŁ.. w Nim ucieleśnił swoje odwieczne zamiary i uwiarygodnił swoje zainteresowanie stworzeniem o dumnej nazwie CZŁOWIEK.
       " W Nim było życie."/J,1,4/ - mówi dalej św. Jan, a to znaczy, że władza śmierci, jaka po grzechu pierworodnym zawisła nad ludzkością zostaje podważona przez TEGO, KTÓRY JEST PANEM ŻYCIA, bo to On ma je w Sobie w obfitości. Gdy zatem przyjmuje ludzką naturę, odradza w niej to Boże Życie, aby nie królowały już w nas śmiercionośne grzechy, ale łaska będąca źródłem nieśmiertelności. 
           
          Może to nieco przy trudna teologia jak na świąteczne rozleniwienie umysłu -;), ale Kościół daje to Słowo właśnie w tym czasie, a więc spróbujmy wysilić intelekt, by nie przegapić Jego ukrytej wymowy, bo to by znaczyło, że Bóg wypowiedział się w próżnię...


          Warto przy tej okazji pomyśleć również nad naszymi słowami, które obecnie "wylewają się" wręcz całymi potokami z wielu ust, a ten przesyt sprawia, że już tak naprawdę nie mamy ochoty na słuchanie kogokolwiek i niejako automatycznie wyłączamy się, gdy ktoś próbuje nam wtłoczyć do głowy kolejną informację...
Czas chyba zadać sobie dwa ważne pytania: 

1. KOGO JA JESZCZE CHĘTNIE SŁUCHAM?
i
2. JAKIE SĄ MOJE SŁOWA, KTÓRE NAJCZĘŚCIEJ WYPOWIADAM?

       "Słowa, które Ja wam powiedziałem są duchem i życiem" /J6,63b/ - tak mówi sam Jezus... A skoro Jego Słowa SĄ ŻYCIEM, to znaczy, że brak Jego Słowa staje się dla mnie brakiem życia...
         Zobaczmy więc, jak istotne okazuje się SŁUCHANIE BOGA, bo to ono gwarantuje nam wieczność. Oczywiście nie chodzi tu o przysłowiowe słuchanie jednym uchem, a wypuszczanie drugim, ale posłuszeństwo Słowu, które przekłada się na wypełnianie go w codziennym naszym postępowaniu!
          I tu tak naprawdę nasze czyny zdradzają, komu dajemy posłuch w naszym życiu. Może zatem warto kogoś z boku zapytać i posłuchać, co on ma do powiedzenia na temat mojego zachowania...?

          A teraz druga kwestia; czy moje słowa mają także znamiona tego, co mówi Jezus, a więc podnoszą ducha i działają życiodajnie...?
 A może /nie daj Boże!/ zadają śmierć Bożemu życiu we mnie i w tych, którym zatruwam życie zabójczymi słowami? Nie na darmo powstało powiedzenie "przestań truć", gdy czyjeś słowa stają się dla nas po prostu nieznośne...
Św. Jakub w swoim Liście do wiernych bardzo mądrze ujmuje tę kwestię:

"Języka natomiast nikt z ludzi nie potrafi okiełznać, to zło niestateczne, pełne zabójczego jadu.  
Przy jego pomocy wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi, stworzonych na podobieństwo Boże.  
Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. 
Tak być nie może, bracia moi!"          /Jk3,8-10/

         Niestety, ale zbyt często słyszymy i to z ust coraz młodszego pokolenia słowa, które mają znamiona "śmiercionośnego jadu". I to jest w większości przecież katolickie społeczeństwo!
A Słowo Boże wprost się do tego tematu odnosi:

"TAK NIE MOŻE BYĆ BRACIA MOI!" /Jk3,10/ 

       Dajmy się poprowadzić temu Słowu Kochani!
       Już czas najwyższy wyciągnąć wnioski i mocno pracować nad tym, by.... "trzymać język za zębami"...
     Niech Twoje słowa sprawiają, że wokół Ciebie i w Tobie rozkwita życie, a nie przekleństwo i śmierć!
             
 Może to stanie Twoim noworocznym postanowieniem? -:)))